Marzenia się spełniają. Nieraz po prostu wolno

Żyjemy w czasach gdy zachłyśnięci wolnością i dobrobytem zaczęliśmy uruchamiać proces samounicestwiania. Otłuszczamy nasze ciała, nie zapewniamy im właściwych składników w naszej pełnej śmieciowego jedzenia diecie, katujemy wyniszczającymi ćwiczeniami, skracamy ich życie ciągłym narażaniem się na stres itp., itd. Coś o tym wiem, bo sam tak postępowałem, doprowadzając swój organizm do ruiny, a umysł do stanu rezygnacji. Wiedząc prawie tyle samo co dzisiaj, ignorowałem zasady i stopniowo popadałem w marazm. Do tego utraciłem kontakt z intuicją i poddałem rozpaczy.

metamorfoza wagi isylwetki macieja kozakiewicza związana z podjeciem slow joggingu

Jeszcze niespełna trzy lata temu siedząc na kanapie i drapiąc się po głowie, rozmyślałem, ile czasu zajmie mi spłacanie wszelkich zobowiązań, zaciągniętych na okoliczność realizacji mojego projektu marzeń, czyli programu „Uniwersytet Witalny”. Wszystko, dosłownie wszystko szło pod prąd. Aż tu nagle… W marcu 2019 roku praktycznie z dnia na dzień (kilka dni od wydania książki), zostałem, jak się okazało, autorem bestsellera książkowego i to w dodatku w ostatniej możliwej dziedzinie, na jaką bym kiedyś postawił, czyli w sferze stylu życia. Posiadałem wprawdzie elitarny tytuł naukowy w zupełnie innej dziedzinie i owszem spory bagaż własnych doświadczeń, ale czy można przy tak odmiennym dorobku marzyć, żeby napisać książkę o bieganiu, która stanie się bestsellerem? I to tylko dzięki temu, że kilka miesięcy wcześniej odkryłem, jak skutecznie spalić zbędny tłuszcz i zamienić go w energię witalną? Okazało się, że jeśli się marzy, jeśli się nie poddaje i szuka swojej ścieżki do realizacji celu, wszystko jest możliwe.

Zachęcony dobrymi recenzjami oraz chęcią usystematyzowania podstawowej wiedzy o potrzebach ludzkiego ciała i szansach na długie, zdrowe życie, postanowiłem napisać kolejną książkę. Nasze ciało to bardzo skomplikowana maszyna. Wciąż je poznajemy i pewne jest, że kolejne pokolenia naukowców dalej odkrywać będą następne tajniki jego działania. To, co bez wątpienia wiemy o ludzkim ciele już dziś, to to, że potrzebuje ono regularnej dawki aktywności. Codzienne ćwiczenia to swoisty lek dla naszych ciał. Ruch w skali makro zwiększa dopływ krwi do serca i mózgu, wzmacnia mięśnie i kości. W skali mikro wpływa też na nasze komórki. Przy krótkotrwałym stresie poprawi równowagę pomiędzy antyutleniaczami a wolnymi rodnikami, zapewniając komórkom zdrowsze funkcjonowanie. Dostarczany ciału regularnie sprawi, iż komórki w korze nadnerczy uwolnią mniej kortyzolu, zwanego hormonem stresu. Spowolni też pośrednio starzenie się limfocytów (a więc i nasze), poprawi nasze parametry odpornościowe. Badania na bliźniakach wykazały, że aktywniejsi wśród nich mieli dłuższe telomery, czyli struktury domykające końce naszych chromosomów i procesy telomerazy, co jest istotne dla procesów starzenia komórek. Nie trzeba rozumieć tych wszystkich biologicznych pojęć. Ważne, by do naszej świadomości przeniknęło, że siedzący tryb życia w wymierny sposób je skraca.

Sposób życia milionów współczesnych ludzi można by zawrzeć w takiej oto pigułce. W okresie młodzieńczym wydaje im się, że mogą praktycznie wszystko, nie przejmują się więc konsekwencjami odstępstw od zdrowych zasad życia. Ale w wieku 30 lat ich metabolizm zaczyna zwalniać, zaś im dalej w las, im bliżej czterdziestych czy pięćdziesiątych urodzin, tym bardziej wciąga ich gra o bilans kaloryczny. Zaczynają mieć problem z utrzymaniem sylwetki, o ile już dawno jej nie stracili. Wystarczy przecież, że od trzydziestki łapali jeden zbędny kilogram na rok, by na czterdzieste urodziny mieć ich już dziesięć na plusie, a na pięćdziesiąte dwadzieścia. I o ile te dziesięć kilogramów więcej jeszcze jakoś da się upchać „pod pachami”, o tyle dwadzieścia plus to już potężny bagaż. To, co widać na zewnątrz, to „mały pikuś” w stosunku do otłuszczonych narządów wewnętrznych. Taki człowiek powoli zaczyna zamieniać się w amfibię, która i owszem, dzięki wyporności utrzymuje się na powierzchni wody, ale już na prostej traci grację i zaczyna mieć problem z przemieszczaniem się. Wystarczy, że do sześćdziesiątki dorzuci sobie jeszcze kolejną dychę ciężaru i zamienia się w wańkę-wstańkę, tyle że bez opcji wstawania.

Wydana właśnie książka „Slow life” podobnie jak i poprzednia mówi o slow joggingu – najdoskonalszej aktywności, jaką możemy sobie wyobrazić, jeśli myślimy o utrzymaniu organizmu w pełni sił witalnych. Z uwagi na to, że slow jogging został spopularyzowany przez mojego japońskiego nauczyciela prof. Hiroakiego Tanakę, stało się to dla mnie pretekstem, by technikę tę ulokować w szerszym kontekście tego, co Europejczykowi może zaoferować kultura japońska i pośrednio azjatycka (Indie, Chiny).

A zaoferować może dużo. Może sprawić, że zaczniemy oddychać pełną piersią, zaczniemy dostrzegać odcienie zieleni w parku i niebieskości w wodzie, uczyni słońce tak świetliste, jak nigdy dotąd, w końcu… pozwoli nam długo cieszyć się życiem w zdrowiu i żyć w zgodzie z sobą oraz światem dokoła nas.
Niech SLOW LIFE będzie z Wami!

(Tekst pochodzi z książki autora: „Slow life. Japoński sposób na życie w zdrowiu i długowieczności”, Pascal 2020

Obie książki są dostępne w księgarniach internetowych.